Bo to nigdy nie wiadomo, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie ;-)
W sobotę wybieram się na wesele i postanowiłam sama sobie zrobić prezent na tą okoliczność. Miało być delikatne, eleganckie, i, co chyba najważniejsze, wykonane a tego, co już mam, bez konieczności uzupełniania zbiorów, bo wesele i tak nieodłącznie wiąże się z wydatkami. I tak powstał naszyjnik z granatów. Naszyjnik, nie różaniec, choć nad tym się już też zastanawiałam w okresie okołokomunijnym ;-)
A tak, przy okazji, kiedy czytałam to opowiadanie w podstawówce, myślałam, że różaniec naprawdę zrobiony był z bomb. W końcu wojna była ;-)
Tak prezentuje się moja ozdóbka i uzbrojenie w jednym ;-)
No baaa! Na własnym weselu też miałam granaty - w razie gdyby któremuś z gości coś nie pasowało ;D Urocze! Urokliwe! Uroczourokliwe!
OdpowiedzUsuńHa, ha, ciekawa dygresja :) A naszyjnik piękny!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Cudo. Pełna elegancja. I kolor fajny. Pozdrowienia. W padnij też do mnie. Coś tam słodkiego szykuję.
OdpowiedzUsuń